Byli tacy co rodzili się
byli tacy co umierali
byli też i tacy, którym to było mało
o feudalna właścicielko naszych dni i nocy
łasico cmentarna, zjadaczko ostatniego potu
panno tatarskich, zazdrosna wszystkich narzeczono
mącicielko wody, lubieżna kusicielko
grzybie piwniczny, jadzie mityczny, wczesna trucicielko
założycielko rodu borgia, muzo getta, wieżo z kości
arko z kości, bramo z kości, różo z kości
rdzo trawestująca, palmo niecierpliwości
w ogonie pawia ukryta ciemna maszynerio
do pół masztu opuszczona niechybna bandero
iskry i morskich latarni gasicielko, szumie głuchy
ty, co zboże pozwalasz źrałe
i oziminy wiotkiej piękną niewiadomą
kto ci dał do ręki ostrą broń, zwyczajna ty wariatko!
Łowiec w krzach czeczota iszcze,
Kneź w dworzyszczu wziął zydliszcze,
Siadł, zagędźbił na podkurek,
Zaraz kur wór wniósł chór dwórek.
Rozdźwierzyły się podwoje,
Pojedynczo, lub po dwoje
Wchodzą przaśni, kraśni woje
Ni gieroje, ni playboje,
Gwarząc swoje ćmoje-boje.
Grzmią pokrzyki "Sława, sława!"
I knehini Pipkosława
U przedproża-zaporoża
Kiej problem na ostrzu noża
Lub kiej na gondoli doża
Ta detyna boża stawa
Wywołując grzmiące brawa.
Iście to magnacka feta,
W sosie własnym wajdelota,
I filety z filareta
I kompoty z Wizygota
Tur w bratrurze,
Żubrze udźce,
Wszyscy nuże
Chap za sztućce,
Ale kneź przed tą zabawą
Chciał wystąpić z mową-trawą -
Już się podniósł,
Wsparł o blat się,
Kiwnął w przód się
Oraz w zad się,
I rzekł w średniowiecznej mowie:
Mociumichmośćwaćpanowie!
Jako wieda ano spokąd,
Dadźbóg raciąż do nipokąd,
Brzęczyszczeje dyćka dziewierz,
Grzymidojda sierdząc nie wiesz!
Ady ino kićki dziopa
Cimcirymci Hryćka kopa?
Ady ino ćwiąka łajba,
Ano bździąg odbita szajba
Ano gwoździec! Uździec ano!
Tu owacją mu przerwano,
Na ramiona go porwano,
Udzielono mu poparcia
I zabrano się do żarcia.
Choć po prawdzie z całej mowy
Nikt nie pojął ni połowy,
Gdyż kneź mówił o tych rzeczach
Raczej w stylu średniowiecza,
Zasię młodsze pokolenie
Znało tylko odrodzenie,
Więc nie doszła ich kneziowa
Mądrość niedościgła...
Zmęczony burz szaleństwem, jak statek pijany,
Już niczego nie pragnę, jeno wielkiej ciszy
I kogoś, kto zrozumie mój żal nienazwany,
Kogoś, kto mą bezsłowną tęsknotę usłyszy;
Kogoś, kto jasną duszą życie mi przepoi,
Iżbym w spokoju bożym wypoczął po męce,
Kogoś, kto rozszalałe serce uspokoi,
Kładąc na moje oczy miłosierne ręce.
Idę po szczęście swoje. Po ciszę. Do kogo?
Którędy? Ach, jak ślepiec! Zwyczajnie - przed siebie.
I wiem, że zawsze trafię, którą pójdę drogą,
Bo wszystkie moje drogi prowadzą do Ciebie.
Człowieku stojący na straży
Nad naszą Nysą lub Odrą
Z męskim uśmiechem na twarzy,
Z bronią opartą o biodro,
Ty, politycznie pewny,
Spośród tysiąca jedyny,
Sprawdzony przez wszystkie przesiewy,
Ankiety i egzaminy,
Gdy czujnie rozwierasz powieki
W godziny ciemne i ciche
I nagle gdzieś w nurcie rzeki
Usłyszysz błagalny głos: - Hilfe!
Zapomnij raz o szkoleniu,
Nie machaj pepeszą czy visem,
Dopomóż biednemu stworzeniu,
Co się gramoli przez Nysę,
Wyciągnij biedaka za kołnierz,
Pociesz kilkoma słowami...
Czasem to nawet i żołnierz
Może mieć gdzieś regulamin.
Co będziesz sumienie obarczał,
Gdy gość w kryminale skiśnie?
Pokaż mu Richtung nach Warschau,
On szepnie: - Danke... - i pryśnie.
Przecież to takie proste,
Tak łatwo tu o receptę...
Obecny Drang nach Osten,
Jest lepszy niż wszystkie przedtem.
Więc możesz być dumny, człowieku,
Ze miałeś dziś wartę u brodu,
Bo dziś, pierwszy raz od pół wieku,
Ktoś do nas uciekł z zachodu.
Nieś się, stateczku, przez fale złudne,
Łopoczą żagle jak zmięte ruble.
Z ładowni słychać skowyt republik.
Skrzypienie burty.
Trzeszczy w szwach co opina żebra.
W morzu drapieżnych ryb pewnie nie brak.
Nawet pasażer o silnych nerwach
Rzyga jak struty.
Nieś się, stateczku, w burz kłębowisku.
Sztorm, choć wścieklejszy jest od pocisku,
Bezsilniej słucha władnego świstu -
Tak bardzo, że aż
Nie wie, gdzie pędzić: w tę? W tamtą? W jeszcze,
Inną? Bo cztery strony ma przestrzeń.
Jak cztery ściany - każde z pomieszczeń,
Choćby w nich mieszkał Boreasz.
Nieś się i nie bój, że skalny występ
Przebije burtę. Odkryjesz wyspę,
Jedną z tych wysp, gdzie sto lat po wszystkim
Krzyże dostrzegasz,
Gdzie obwiązany tasiemka pakiet
Listów sprzedaje ci dziecko : takie
Błękitne oczy jawnym są znakiem -
Ojcem był żeglarz.
Nie wierz, stateczku, przewodnim gwiazdom;
Tyle ich tam, że niebo jest zjazdem
Sztabu głównego. Gdy straszą nas ta
Próżnia nad głową,
Wierz tytko temu, co się nie zmieni:
Wierz demokracji wolnych przestrzeni,
Która, choć w burzach sporów się pieni,
Ma dno pod sobą.
Jedni w dal płyną na złość losowi.
Inni - dosolić Euklidesowi.
Inni znów - po to, by mieć to z głowy-
Wszystko to nieźle,
Lecz ty, stateczku, o każdej porze
Dostrzeż horyzont choćby w horrorze,-
Nieś się w dal, aż się sam staniesz morzem
Nieśże się, nieśże.
Błogo bardzo sławił będę ten dzień,
Kiedy na nowo się narodzę,
Nawet gdy to będzie śmierci mej dzień,
Może jednak narodzę się wcześniej.
Nie będzie za mną chodził mój cień,
Kiedy na nowo się narodzę,
Straszny i zwęglony, czarny mój cień;
Drzewo gromem rażone w lesie.
Spał będę w nocy a nie spał w dzień,
Kiedy na nowo się narodzę,
Jasny, bez demonów będzie mój sen,
Zaś na jawie nie zjedzą mnie pleśnie.
Pójdę bezpowrotnie daleko, hen,
Kiedy na nowo się narodzę,
Wszędzie na miłość głuchy jak pień,
Będę w sadach obrywał czereśnie.
Ocean w nas śpi
I horyzont z nas drwi
Płytka fala fałszywie się mieni
A prawdziwy jest rejs
Do nieznanych ci miejsc
Kiedy płyniesz na przekór przestrzeni
I na tej z wielu dróg
Po co ci para nóg
I tak dotrzesz na pewno do końca
Niepotrzebny ci wzrok
Żeby wyczuć swój krok
I nie musisz wciąż radzić się słońca
Wielbicieli i sług
Tłum ci zawisł u nóg
To wolności twej chciwi strażnicy
Zaprowadzisz ich tam
Gdzie powinieneś być sam
Z nimi żadnej nie przejdziesz granicy
Zlekceważą twój głos
Którym wróżysz im los
Od jakiego ich nic nie wyzwoli
Bo zabije ich las
Rąk co klaszczą na czas
W marsza rytm co śmierć niosąc nie boli
Patrz jak piją i żrą
Twoją żywią się krwią
I żonglują słowami twych pieśni
Lecz nic nie śni im się
A najlepiej wiesz że
Nie istnieje wszak to co się nie śni
By przy śmierci twej być
Płakać śmiać się i drwić
To jedyny cel twojej eskorty
Oddaj komuś rząd dusz
I na własny szlak rusz
Tam gdzie żadne nie zdarzą się porty
Mówić będą żeś zbiegł
Ale wyjdą na brzeg
I zdradzieckie ci lampy zapalą
Ale ty patrząc w dal
Płynąć będziesz wśród fal
Aż sam wreszcie staniesz się falą
Znalazłem na strychu gitarę,
bez strun obitą przez los.
Ależ to pudło stare -
rzuciłem krótko na głos.
I nagle słychać muzykę ,
gitara zaczęła grać,
i wtem za oknem widzę
nieznany, wczorajszy świat:
Zaczarowana procesja
mój ojciec w szkolnym mundurku
żołnierze jeszcze sprzed września
pan radca w czarnym tużurku
kabaretowy artysta
rodzina jakaś żydowska
i Wisła czysta jak kryształ
odległa tamta Polska.
Zabrałem te strychu gitarę,
i nowych strun dałem sześć,
łatałem pudło stare
by mogła najpiękniej brzmieć.
Lecz próżno czekam z nadzieją,
znikła piosenka sprzed lat,
bo myśli nam wietrzeją -
naftalinowy nasz świat.
Zastępowałem w klatce dzikie zwierzę,
wypalałem swój wyrok i ksywę gwoździem na ścianie baraku,
grałem w ruletkę, plażowałem na Riwierze,
jadłem obiad z diabli wiedzą kim we fraku.
Z wysokości lodowca świat oglądałem polarny,
trzykroć tonąłem, dwakroć mnie skalpel chlastał.
Rzuciłem kraj, który mnie wykarmił.
Z tych, co mnie zapomnieli, złożyłoby się miasto.
Włóczyłem się po stepach, gdzie wrzask Hunów brzmi jeszcze
w wichrze,
przywdziewałem ubrania pod dyktando kolejnej mody
siałem żyto, kryłem papą smołową spichrze,
piłem każdy płyn z wyjątkiem suchej wody.
W moje sny wbiła się straży oksydowana źrenica,
chleb wygnania żarłem ze skórką, oczyszczając z okruchów blat,
przyzwalałem strunom głosowym na wszystkie dźwięki prócz wycia -
w końcu przeszedłem na szept.
Dziś mam czterdzieści lat.
Co mogę powiedzieć o życiu? Rzecz to w sumie dość długa
Tylko nieszczęście budzi we mnie zrozumienie.
Ale póki ust nie zatka mi gliniasta gruda,
będzie się z nich rozlegać tylko dziękczynienie.
Lecą z drzew ostatnie liście,
Wichry wyją ponad ziemią,
Oj, niełatwo ateiście
U nas żyć, zwłaszcza jesienią...
Sam zwyciężać musi troski,
Żreć się z żoną i z rebiatą,
A wierzący Rosołowski
Ma aniołka stróża na to!
Idą święta i choinka,
Skąd wziąć grosz na tę imprezę?
Ateista sam dla synka
Musi kupić w mieście prezent.
Musi szukać, żeby tanio,
Penetrować każdy bazar,
A u Rosołowskich - anioł
Targa paczki w te i nazad!
On zamawia piękne drzewko,
On za opłatkami chodzi,
Poczem z tradycyjną śpiewką
Występuje - Bóg się rodzi...
Rosołowscy przy wigilii,
Śpiew anielski z nieba płynie...
...ateista swej familii
Opowiada o Darwinie...
Nie ma śpiewów w jego domu,
Przeto ateista myśli:
U nas, prawdę mówiąc, komu
Są potrzebni ateiści?
Lecz pomimo kiepskiej doli,
Wątpliwości i subiekcji,
Nie nawraca się, bo woli
Pchać się w życiu bez protekcji!
... za to, kiedy życie minie,
Nagrodzone będzie wszystko,
Bo gdzieś przecież być powinien
Raj Zmęczonych Ateistów.
Pospólny los, Agnieszko, nas z dawien dawna zbratał
Na dolę i niedolę, na dobro i na zło…
Gdy trębacz nad Krakowem w hejnale stromym wzlata,
Z nadzieją strzygę uchem i szabli szuka dłoń…
Tak ładnie wyglądamy w strzępiących się ubrankach,
Jak lament Jarosławny jest płacz sióstr naszych "Idź" -
Gdy siedemnastoletni, grający na organkach,
Jak zawsze wyruszamy, by się za wolność bić.
Wybaczcie zaniechanie, odpuście grzech milczenia,
Pośpieszne pożegnanie i żal spóźnionych słów…
Nam czas, Agnieszko składał niejedno przyrzeczenie,
I czad obietnic próżnych uderzył nam do głów.
Gra trębacz nad Krakowem. Wciąż gra, choć dawno poległ,
bo wieczna jego miłość. Gra miastu larum… Cyt!...
Agnieszko, myśmy dzieci, za chwilę – dzwonek w szkole.
Czy słyszysz? To za ścianą gdzieś grają twista z płyt.
Między strychem, a piwnicą
W jakiejś starej kamienicy
Mieszka ktoś
Kto rozumy wszystkie zjadł
Dobrze wie, co lubią kwiaty
I pamięta wszystkie daty
A kłopoty zna rodzinne
Od stu lat
Ciotka Matylda
Cała w papilotach
Ma rozpieszczonego kota
I nadzieję, że się jeszcze zmieni świat
Ciotka Matylda
W podartych bamboszach
Czeka wciąż na listonosza
Który rentę nosi i do łask się wkradł
Aż pewnego dnia zastukał
A za drzwiami cisza głucha
Zniknął ktoś
Kto rozumy wszystkie zjadł
Niepodlane zwiędły kwiaty
W zapomnienie poszły daty
A na moje biurko
Mały kamyk spadł
Ciotka Matylda
Do niebieskich kroczy bram
Już podoba jej się tam
I na Pana woła głośno
"Wpuść mnie Pan!"
Ciotka Matylda
Ma koronę z papilotów
I pod pachą taszczy kota
Przecież biedak nie mógł zostać całkiem sam...
Maj za majem, lipiec za lipcem
Żaby kumkają, świerszcz stroi skrzypce
Lata biegną w pieskiej pogodzie
Rodzą się dni, człowiek się rodzi
I to jest właśnie z przyrodą w zgodzie
Bardzo wyraźnie – człowiek się rodzi
I to jest właśnie szczęście złociste –
Rodzi się człowiek, by chwilkę istnieć
W sekundeczce króciutkiej jak błysk błyskawicy
Przychodzimy na świat i uczymy się liczyć
Chcemy poznać smak słów i nauczyć się ciszy
Żeby trochę pogadać, żeby trochę usłyszeć
Maj za majem, lipiec za lipcem
Żaby kumkają, świerszcz stroi skrzypce
Na tej ziemi życie ucieka
Znikają dni, w niebie ktoś czeka
I to jest właśnie z przyrodą w zgodzie
Bardzo wyraźnie – człowiek odchodzi
I to jest właśnie życie jak listek –
Człowiek odchodzi, przestaje istnieć
W sekundeczce króciutkiej jak błysk błyskawicy
Odchodzimy gdzieś tam, gdzie czekają wspólnicy
Gdzie czekają, byś im opowiedział, jak było
Po cholerę się żyje oraz co to jest miłość
...a jak kiedyś wyjdziemy z długów
I kłopotów będziemy mieć mniej,
To ci kupię suknię taką długą,
Jaką kiedyś miała Doris Day,
A do tego śliczny płaszcz szeroki,
Pantofelki na szpilkach i szal,
A dla siebie - wytworny smoking,
I pójdziemy oboje na bal.
Na nasz widok cała sala westchnie
I zaszepce: - Ach, jak im się powodzi!
Spójrzcie tylko, jacy oni piękni,
Jacy eleganccy i młodzi...
A my młodzi nie będziemy już wtedy;
Siwe włosy mieć będziemy na skroniach,
Tyle tylko, że wyjdziemy z biedy,
Tyle tylko, że będziemy spokojni...
A nasz syn będzie mądry i duży
I mieć będzie jakąś śliczną dziewczynę,
I w tysiące kolorowych podróży
Wyjedziemy z tą dziewczyną i z synem.
Zobaczymy morza, wyspy i palmy,
Dobre kraje wiecznego ciepła...
Słuchaj, przecież to jest całkiem realne,
Tylko nie śmiej się.
A zwłaszcza nie płacz...