Inflacja spadła wg prognoz GUS do najniższego poziomu od lat i wynosi 1,9 proc. Widzę szok we wpisach rozmaitych „ekspertów” i neolibów, którzy spodziewali się, że inflacja będzie utrzymywać się latami na wysokim poziomie.
Nie spina się narracja, miało być tak, że przez socjal Polska popadnie w ruinę, rozdawnictwo zniszczy gospodarkę, a wzrost płac minimalnych spowoduje kryzys, upadek, dramat i koniec Polski.
@wolnelewo A może tak denacjonalizacja pieniądza i odebranie etatystom władzy nad stopami procentowymi? Likwidacja państwa a wraz z nim przywilejów korporacji i kapitału, praw własności intelektualnej? W tym prawa własności pod nieobecność. Żadne "programy socjalne" nie byłyby potrzebne.
„Trzaskowski wybronił się w debacie, w której wszyscy pozostali uczestnicy go atakowali. Biejat i Bocheński sprawiali wrażenie, jakby przemawiali do swoich elektoratów. Wipler zaś wypadł na umiarkowanego, w czym pomógł mu szarżujący Korwin-Mikke” – komentuje warszawską debatę kandydatów na prezydenta publicysta lokalnej Wyborczej Michał Wojtczuk.
Ekstrakt libkowej narracji. Trzask wiadomo, mistrz ustał. Nie można oczywiście było się powstrzymać i nie zestawić Razem z PiS, którzy coś tam sobie „gadali” do swoich. Natomiast wiadomo, że delfin Trzaskowski gadał nie do swoich, tylko do „populum Varsaviae”, a Wipler okazał się „umiarkowany”, czyli słowo, które z tym panem się gryzie, jak niebieski z zielonym.
Świat w tej opowieści jest taki prosty. W dodatku Trzaskowski zdaniem komentatora „sprawnie wybrnął” z pytań o hejtera, którego zatrudniał w miejskiej spółce, bo go zawczasu zwolnił. Człowiek posługujący się na Twittrze/X pseudonimem CasperVanDeHag atakował za pomocą wyzwisk i rynsztokowego języka wszystkich, którzy nie popierali Jedynie Słusznej Partii. „Przypadkiem” okazał się być bratem innego słynnego ostatnio hejtera niejakiego Pablo Moralesa, któremu, jak wiadomo, Partia Umiłowanych Demokratów płaciła za jakieś tajemnicze „ekspertyzy”.
„Muszę przyznać, że z niepokojem przyjmuję skrajnie lewicowe postulaty, w których narzeka się na ulgi dla przedsiębiorców albo chce regulować obrót nieruchomościami” – napisała wczoraj posłanka Klaudia Jachira na X/Twitterze.
I przestrzega, że kapitał nie dał poparcia koalicji za darmo: „Musimy pamiętać, że PiS przegrało wybory także dzięki głosom przedsiębiorców, którzy mieli dosyć prowadzenia firm i inwestowania pod rządami Morawieckiego i „polskiego ładu”.
No, jasne. Dali się kupić za populistyczne hasło „niskich składek”. Wiadomo, właściciel Januszpolu przecież nie zrobił tego dla „idei”, „uśmiechniętej Polski”, „wolnych sądów” czy innych bzdur, tylko dla twardej kasy, która mu zostanie w kieszeni co miesiąc. Kasy, która miała iść na ochronę zdrowia, ale po co ma płacić, skoro zrzucą się na to pracownicy. Czyli jednak w wyborach nie liczą się „idee”, „dobro i piękno”, „prawa człowieka”, ale twarde interesy klasowe, najlepiej wyrażone w konkretnej gotówce.
Rząd za wszelką cenę chce od lipca odmrozić ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych. Jak zapewne pamiętacie, ministerka klimatu Paulina Hennig-Kloska obiecywała miesiąc temu, że rząd zrobi jakieś czary-mary, żeby nikt nie zapłacił więcej niż 30 zł miesięcznie.
Magia występuje tylko w baśniach, więc zaczyna się odczarowywanie świata. Teraz tłumaczy się, że te 30 zł to tylko dla jednoosobowych gospodarstw emeryckich. Dlaczego tylko emeryckich? Podobno tylko one są narażone na ubóstwo energetyczne. O wieloosobowych rodzinach, które teraz będą musiały płacić kokosy ani słowa.
I jednocześnie te same płaczki rozpaczają, że "za mało dzieci się rodzi".
Nie ma znaczenia, kto dokonał zamachu w Rosji i czy faktycznie to był zamach, czy kolejna ustawka Putina, jak wcześniej kiedy rozprawiali się z Czeczenią. Ważne jest to, kto zostanie oskarżony.
Niestety, prawda nie ma żadnego znaczenia w polityce.
Tzw. przedsiębiorca ma płacić składkę zdrowotną niższą niż pracownik zarabiający pensję minimalną (286 zł vs 329 zł). Oczywiście bez względu na poziom dochodów szanownego pana przedsiębiorcy. Tego chciałby minister finansów Andrzej Domański.
W ten sposób pogłębi się jeszcze bardziej oczywiście sytuacja, że system opiera się głównie na barkach niezamożnych. I oczywiście wzmocni błędne koło: coraz więcej ludzi wypychanych na JDG, którzy potem będą stanowić wspaniałą bazę wyborczą dla polityków, obiecujących, że naturalnie będą im dalej „pomagać” obniżając składki.
Zamiast przywrócić normalne umowy o pracę, czyni się je coraz mniej atrakcyjnymi finansowo. Oczywiście skorzysta na tym głównie prawdziwy beneficjent, czyli średni i wielki biznes, który będzie miał potulną siłę roboczą na śmieciówkach w postaci fikcyjnych JDG, wyjętą spod ochrony kodeksu pracy.
I co najzabawniejsze ci wyrobnicy na śmieciówkach będą się uważać za równych swemu panu dobrodziejowi, bo przecież obaj to „przedsiębiorcy” i będą popierać wszelkie ulgi dla biznesu. Coś jak szlachta gołota czuła się równa magnatom. Wszak wszyscy byli według prawa szlachcicami.
@wolnelewo
Jak go uwolnicie to będziecie jęczeć, ze pieniędzy w budżecie nie ma.
Pamiętajcie lewaki, że Polscy przedsiębiorcy wytwarzają ponad 1/3 PKB, i są najważniejszym pracodawcą w kraju !!!
"Niezamożność w Polsce przez decydentów jest traktowana jak zbrodnia, a karą ma być mieszkanie w pół-więzieniu, w czyśćcu właśnie, w którym winy za bycie biednym, schorowanym czy samotnym (a najczęściej wszystko na raz) mają zostać odkupione".
„Silni Razem” (czyli bojowe zastępy internetowe PO) teraz mają fazę oburzenia, że ktokolwiek ma czelność pytać Umiłowanego Przywódcę, Szanownego Premiera o stan realizacji tzw. 100 konkretów.
Mamy 2024 rok, a tu ciągle wybuchają awantury o to, czy gminy powinny budować dostępne mieszkania na wynajem. Na lobby rentiersko-deweloperskie działa to jak płachta na byka, bo wiadomo, że zagrozi to patologicznemu sposobowi na życie tych ludzi.
Najlepiej wszystko zostawić rynkowi, wtedy dalej będą „sztucznie” wyludniać się miasta, a wzrastać liczba mieszkańców wsi. Tak, nie pomyliłem się. Według ostatniego spisu powszechnego w Polsce o 3 proc. spadła liczba mieszkańców miast, natomiast liczba ludności na wsi zwiększyła się o 1 proc.
Wynika to nie tyle z nagłej miłości, jaką zapałały mieszczuchy do rolnictwa, ale z powodu rozlewania się miast, na co wpływają wysokie cen gruntów i mieszkań. Powstają „miasta obwarzankowe”. Ludzie nadal pracują i bawią się w miastach, ale dojeżdżają z okolicznych miejscowości.
Rodzi to rozliczne patologie i problemy dla samych miast. Niekończące się korki u wlotów do miasta, zużycie infrastruktury, choć podatki płacone są w innych gminach, pustoszejące centra. Ano właśnie, spekulacja żywi się samą spekulacją, do pewnego momentu w ogóle nie potrzebuje tak naprawdę realnych ludzi. Wystarczą „potencjalni”. Dodatkowo w miastach turystycznych i centrach biznesowych można wynajmować krótkoterminowo w formie airbnb. Dopóki bańka nie pęknie, jest dobrze.
Ale to lewaki są za obniżką podatków? Pada tu i ówdzie pytanie pod moim tekstem krytykującym podwyższenie podatku VAT na podstawowe produkty spożywcze. Otóż porządny lewicowiec, nie tylko lewak, jest przeciwko podwyższaniu podatków, które uderzą w niezamożnych.
Zwykle w takich momentach odpowiadam: „Podatki są złe, dlatego powinni je płacić bogaci”.
Dramatem lewicy natomiast obecnie jest to, że dała sobie przylepić plakietkę z napisem: „Chcemy wyższych podatków zawsze i wszędzie!”. Sama na to sobie częściowo zapracowała tym moralizatorstwem na temat „obywatelskich obowiązków”. Otóż, jak wszystko w państwie, podatki, to kto je płaci i w jakiej wysokości są przejawem konfliktu klasowego. Niestety niezamożni i klasa pracująca tę bitwę przegrywa. Dlatego mamy ciągle biedni są bardziej obciążeni podatkami niż bogaci.
Wczoraj spore zainteresowanie wywołał mój wątek na instagramowym stories na ten temat. Otóż wiele osób nie ma świadomości, że podatek CIT (Corporate Income Tax), to nieduży procent wpływów do budżetu państwa. Budżet opiera się przede wszystkim na wpływach z podatku VAT.
Likwidują zerową stawkę VAT na podstawowe produkty spożywcze, co hamowało do pewnego stopnia inflację. Jednocześnie, co symboliczne, zapowiadają ograniczenie podatku od zysków kapitałowych i branży beauty.
Obie główne frakcje polityczne boją się, że zostaną wyeliminowane przez konkurentów w którymś z kolejnych rozdań. Czy wobec tego nie pojawi się pokusa, żeby jednak oddalić to niebezpieczeństwo i już władzy nie oddać?
Dzień Kobiet to nie jest Dzień Kwiaciarza i Krawaciarza. Nie został wprowadzony po to, żeby jakaś branża miała w tym dniu eldorado, bo komuś chciało się wykonywać puste gesty.
W 1910 roku socjalistki na międzynarodowej konferencji ustanowiły go nie po to, żeby panowie mogli wygłaszać swoje pustosłowie. To jest dzień walki o równe prawa, o równe płace, o wolność.
Dzień Kobiet nie powstał także po to, żeby liberałowie zrobili sobie z niego gadżet, który ogranicza się wyłącznie do obrony interesów zamożnych kobiet. Już przed stuleciem kobiety z ruchu robotniczego słusznie uznały, że opresję najciężej znoszą kobiety niezamożne, robotnice, ponieważ te bogatsze mogą sobie wolność do pewnego stopnia kupić.
Uśmiechnięta Polska w pełnej krasie. Czaruś Hołownia zamraża dyskusję o liberalizacji aborcji i kwestię praw kobiet. Sodówka szołmenowi uderzyła szybko od kiedy został gwiazdą Sejmfliksa.
Pisali mi tu różni, że trzeba czekać na różne rozwiązania, bo dopiero nowa władza zaczęła i się tam rozsiadają jeszcze w fotelach. Sto dni poczekajmy i można będzie krytykować. Czy wobec tego już można? Czy mamy dalej się uśmiechać w tej radosnej libkowej Polsce?