Dziś powtórka z trasy #Drawiny — #NoweDrezdenko. Znów zaliczyliśmy dołączanie drugiej jednostki w Krzyżu, ale tym razem wyrobili się w 10 minut — niemniej, nie polecam podróżować w niedzielę.
Było to dobrych parę lat temu, jeszcze zanim linia 354 została wyremontowana na odcinku #Poznań — #Piła (a może w trakcie remontu?). Przejazd rzeczonego odcinka trwał wówczas na tyle długo, że przy dobrej przesiadce, z Piły do Poznania można było równie szybko dojechać przez Krzyż (linie 203 + 351) — i chętnie korzystałem z tej opcji, kiedy "na jedno mi wychodziło".
Tego dnia wracałem gdzieś zza Piły, pociągiem relacji Kołobrzeg — Poznań. Nie przesiadałem się w Pile na Krzyż, bo wówczas byłbym w domu "pociąg później". Chwilę po tym, jak pociąg wyjechał z Piły, korytarzem przeszła pani kierownik, informując nas, że w Budzyniu "pękła szyna" i będzie autobusowa komunikacja zastępcza. Zdesperowanym tonem odpowiedziałem "Dlaczego pani nie powiedziała nam tego przed Piłą? Na Krzyż bym się przesiadł!"
No i dojechaliśmy do tego Budzynia, i czekaliśmy… bo autobus komunikacji zastępczej musiał przyjechać z samej Piły. Przewiózł nas chyba do Rogoźna, a tam już czekał na nas kolejny pociąg. Łącznie chyba dwie godziny na tym straciliśmy, albo i więcej.
Gdybym przesiadł się wtedy na Krzyż, straciłbym może pół godziny… no ale to dawne czasy, dziś z Piły do Poznania jeździ się dużo szybciej, a i dobre przesiadki w Krzyżu to rzadkość.
Kiedy firmy publikują swój własny kod jako #OpenSource (nie mylić z wolnym oprogramowaniem), te firmy wcale się nie "dzielą". One po prostu wystawiają na ulicę swoje śmietniki, z nadzieją, że ktoś za nie posprząta, za darmo.
Punkt widzenia: właśnie spędziłaś 10 lat na ważnym queście, ale jesteś elfem, więc było to dla ciebie jak mgnienie oka. I nim się spostrzegasz, prawie wszyscy ludzie, których znałaś, już nie żyją.
I choć ten wstęp sugeruje smutek i nostalgię, historia rozwija się w całkiem przyjemną przygodę w klimacie fantasy. Chwilami całkiem zabawną. I ze wspaniałą ścieżką dźwiękową, za którą odpowiada Evan Call.
Współcześni dziadkowie i babcie: zrobimy wszystko dla naszych wnucząt!
Pod warunkiem, że "wszystko" zawiera się we wciskaniu słodyczy i materialistycznych prezentów, i nie wymaga choćby najmniejszych zmian stylu życia, żeby owym wnuczętom pozostawić planetę, na której będzie dało się jeszcze żyć.
Dziś wygrzebuję zdjęcia z Górek Noteckich, do których publikacji przymierzałem się już ponad miesiąc.
Trasa to ścieżka po wschodniej stronie rzeki Santocznej, w rezerwacie Buki Zdroiskie im. prof. Lucjana Agapowa (dwa pierwsze zdjęcia), a dalej Jezioro Wełminko (trzecie zdjęcie) i połączone z nim Jezioro Duże Wełmino (ostatnie zdjęcie). Ścieżka biegnie wschodnim brzegiem jezior, ale na odcinku pomiędzy jeziorami była nieco zarośnięta (wówczas mokrą trawą, na którą nie miałem właściwego obuwia). Droga po stronie zachodniej biegnie w niewielkiej odległości od jezior, więc nie jest już tak fajna.
Na pierwszym zdjęciu SA108-008 w Krzyżu, który dopiero przyjechał ze Złotowa, i niedługo wyruszy do Piły. Wozi nim #PolRegio.
Na drugim zdjęciu SA105-001 (pierwszy tego imienia!) w Zbąszynku. Przyjechał z Leszna, i niedługo znów tam ruszy. Ten słodziak należy do Kolei Wielkopolskich.
Chwaliłem już kiedyś Rezerwat Kuźnik na północy Piły, pochwalę powtórnie. Tym razem na szczególną uwagę zasłuży sobie ścieżka wzdłuż krętej rzeczki Rudy, zaczynająca się na południe od Czaplich Stawów, i biegnąca do wysokości Jeziora Rudnickiego. W środkowej części ścieżki bardzo fajny, stromy odcinek podejścia pod górę, które ze względu na swoją stromość posiada zamontowane słupki do liny. Niestety, mniej-więcej do 3/4 wysokości lina jest zerwana, i trzeba męczyć się, wdrapując zygzakiem po zboczu.
Ciekawa historia terminu "man of cloth", czyli jak przeszliśmy od arystokratów, konkurujących między sobą, kto najlepiej ubierze swoją służbę, do mundurów powiązanych z konkretnymi profesjami.
Metoda "one click" u mnie nie przeszła, a przynajmniej do końca. Następnie spróbowałem ręcznej, pomieszało się trochę z tą pierwszą, i spieprzyłem (myślałem, że nie chwyciło, więc nie wybrałem języka chińskiego, i tym samym zablokowałem jb na dobre). Po kilku kolejnych próbach, które nie odnosiły w ogóle efektu, ponownie wgrałem oryginalne oprogramowanie i wtedy dopiero #JailBreak zadziałał znów — i wszystko się udało.
Z dobrych wieści, pozbyłem się reklam. Nie wiem, czy to sprawa jb, podmiany firmware'u w trakcie czy tego, że nie połączyłem go w ogóle z Internetem. Dodatkowo, zaczął "wybudzać się" dużo szybciej, i nie ma już "swipe to unlock", tylko wraca od razu w książkę.
Ze złych wieści, #KOReader mi nie chce działać. Po prostu się nie uruchamia, KUAL mi wraca na ekran główny, który po kilku sekundach się odświeża — i nic więcej się nie dzieje. Musiałbym pokombinować, jak z tego wyciągnąć jakieś logi.
#Chociwel. Miasto nad jeziorem, i w sumie dużo więcej o nim powiedzieć nie mogę. No chyba że kogoś głoskowanie interesuje. Wokół jeziora droga trochę błotna, ale da się przejść (tylko trzeba uważać, żeby nie zgubić tej właściwej drogi, zaznaczonej na OSM). Komary też były.
Jak się wsiądzie w pociąg zez Poznania o 5, to można o 9 być na miejscu (zaliczając rozprostowanie nóg w Krzyżu i w Stargardzie). Tam zrobić szybką rundę dookoła jeziora, i 10.13 złapać powrót, po wąskiej przesiadce w Stargardzie wracając do Poznania po 13.
Od małego wbijano mi do głowy hierarchię. Dzieci mają zwracać się do dorosłych z szacunkiem, per "pan/pani". Dorośli do dzieci zwracają się na "ty".
Potem przyszła szkoła średnia, i okazało się, że do nauczycieli trzeba się jednak zwracać per "profesor" (to raczej rzadki zwyczaj, charakterystyczny dla konkretnej szkoły).
Na studiach kazano nam zwracać się wedle tytułów naukowych. Za to doczekaliśmy się jakiegoś szacunku zwrotnego, i sami staliśmy się "panami/paniami".
A potem trafiłem na moją pierwszą "imprezę" wolnego oprogramowania, i przeżyłem szok kulturowy. Bo nagle trafiłem w środowisko, gdzie wszyscy zwracali się do siebie per "ty", niezależnie od różnic wieku.
I to nie był brak szacunku. To po prostu odejście od tej chorej spirali, w której każde pokolenie kolejno jest ofiarą, a następnie oprawcą, by sobie "odbić" za wcześniejsze bycie ofiarą.
Tak swoją drogą, jestem już z tego pokolenia, które rodzice uczyli się zwracać do siebie per "ty"; w sensie nie stosowałem nigdy formułek typu "czy mama mogłaby…" Z drugiej strony, nie do pomyślenia byłoby dla mnie zwrócić się do rodziców po imieniu.