Jednym z powodów, dla których lib-lewica źle patrzy na referenda o prawach człowieka, jest Golem Społeczeństwa Obywatelskiego.
Miałem (nadal trochę mam) nadzieję że Golem umarł na Covid — bo gliną, z której był ulepiony, były konferencje międzynarodowe.
Golema lepi się tak:
Robi się konferencję. Konferencja jest całkowicie otwarta, i dla większej demokratyczności odbywa się w jakimś ciepłym kraju Globalnego Południa. Natomiast zestawowi międzynarodowych ekspertów się funduje loty i pobyt.
Konferencja na koniec podejmuje Deklarację. Z Deklaracją chodzi się po gabinetach, w nadziei że jakiegoś polityka uda się przekonać do wpisania jej z nazwy do dowolnego oficjalnego kwitu, choćby jakiejś miejskiej polityki. W tym momencie Deklaracja staje się Międzynarodową Najlepszą Praktyką i, znów chodząc po gabinetach, można celować w prawodawstwo i umowy międzynarodowe, przedstawiając Deklarację jako uświęcony produkt Społeczeństwa Obywatelskiego, właściwie nie wymagający żadnej debaty.
Działacze NGO znają litery ożywiające golema: to „partycypacja interesariuszy”.
Sympatyzujący z tym nurtem politycy chętnie mówili, że NGO to „strona społeczna” która „reprezentuje obywateli”.
Co mądrzejsze osoby z NGO odpowiadały: „a nie nie nie, to akurat robicie wy, to wy reprezentujecie obywateli”.
(Przepraszam, serio nie pamiętam, kto jest autorem tej odpowiedzi, a nie wymyśliłem jej sam. Może @rysiek?)
Działacze biegli w tym modelu tworzenia „rozwiązań demokratycznych” zupełnie serio uważają że to świetnie działający proces, pozwalający ekspertom robić swoje. Wpiszcie w wyszukiwarkę losowe miasto z południowej półkuli i dodajcie „declaration” albo „principles” i pewnie coś traficie.
Ale nie chcę też być całkiem cyniczny, nie mówię że z tego są same złe rzeczy. Nie mam np. nic przeciwko, jeśli paryska deklaracja OER z 2012 (gdzie akurat przypadkowo byłem, pzdr @movonw) powołująca się na deklarację kapsztadzką z 2007 roku (gdzie akurat przypadkowo był J. Lipszyc), sama potem ląduje jako odwołanie w różnych kwitach.
Oh so a decade on we're still calling it "piracy", letting the corporate overlords dictate the language we use to talk about how the copyright regime is completely unglued from reality?
Right.
And then another decade on we will wonder how on earth we did not manage to reform copyright again. Again.
@rysiek@lispi314
Software freedom is substantially a subset of right to repair. Abolishing copyright is not on the horizon at this point, but reframing software in terms of a protected right to repair (meaning: source code access, ability to share versions of code and offer related commercial services) should happen in the meantime anyway.
@rysiek prawica przygotowuje grunt pod swój najstarszy trik: budowę narracji, że to, że nie rządzą, wiąże się z jakimś niecnym planem, przewrotem, spiskiem.
Problem w tym, że to im zazwyczaj zupełnie nieźle działało. Kolejne pokolenia młodych chłopców będą z wypiekami na twarzy oglądać filmy o tym autobusie.
@rysiek@rail
widziałem już u prawicowców twierdzenia, że Pałac miałby być „eksterytorialny”, ale nie udało mi się uzyskać odpowiedzi, jakiego obcego państwa ma być eksterytorialną eksklawą.
Kupienie kartonikowego biletu nie jest „skomplikowane”. Rzekoma konieczność skanowania dwóch kodów QR w metrze to brednia. Osoby które już używają apek do kupowania biletów obecnie mogą łatwo korzystać z nich jadąc do innego miasta, bez dodatkowych kont, i nie jest to „pracochłonne” — polega na pacnięciu w ekran.
Obecnie, gdy ktoś przyjeżdża do Warszawy i chce pojechać metrem czy tramwajem, robi to co w każdym normalnym mieście — kupuje bilet. Może to zrobić mając tylko garść monet w kieszeni, a jeśli ma jakąś apkę do kupowania biletów w swoim mieście, to pewnie może to zrobić też w niej.
Jak to ma wyglądać w tym nowym systemie? Osobie stojącej na przystanku trzeba będzie powiedzieć: „och, nie może pani jechać tramwajem, co pani sobie wyobraża, przecież najpierw musi pani przejść procedurę zakładania centralnego konta w specjalnym systemie do śledzenia pasażerów”?
Nie miałbym nic przeciwko wprowadzeniu do polskiego systemu #referendum jako (opcjonalnego) formalnego etapu legislacji (ustawa wchodzi w życie pod warunkiem…). Obecnie tego nie mamy, no i trzeba by w tym celu naprawić nonsensowny próg 50% frekwencji (zastępując go progiem 25% uprawnionych „za”), bo inaczej bojkot zawsze wygra.
W obecnym systemie politycy mogą po prostu przedstawić projekt ustawy i zobowiązać się nieformalnie, że przegłosują ją zgodnie z wynikiem referendum. Dobra wiadomość jest taka, że w takim układzie można w ogóle nie przejmować się progiem i powiedzieć: „po prostu głosujemy i tak to tak a nie to nie, będzie jak zdecydujecie”.
To może być jedyny możliwy w tej kadencji skuteczny sposób ruszenia ludzkich spraw takich jak #aborcja czy #równośćmałżeńska.
Trzy podstawowe zagrożenia to:
Konserwatyści stwierdzają że im to nie wystarcza jako polityczne alibi.
#Lewica upiera się że „nad prawami się nie robi referendów” i blokuje cały projekt.
Następuje zebranie paru takich tematów w jeden zbiorczy „pakiet postępowy”, po czym całość zostaje utopiona w niekończących się pretensjach o to czy „pakiet” jest wystarczająco „kompletny” i kto został z niego „wykluczony”, i ośmieszające próby dopisywania coraz bardziej odklejonych postulatów.
Co jeśli zbierze się podpisy, ale do referendum pójdzie 3% ludzi? Takie referendum miałoby bezpośredni skutek prawny, więc jakiś próg wiązania powinien pewnie być. Na logikę, jeśli mało komu chciało się pójść, to nie powinno to oznaczać blokowania ustawy. W tym sensie powinno to być raczej referendum za odrzuceniem ustawy.
Na z3s pojawił się wczoraj mój artykuł o cenzurze internetu w Rosji. Jak myślicie, czego dotyczy tocząca się pod nim dyskusja? Otóż rzekomej niepoprawności używanej przeze mnie formy "w Ukrainie" :blobfacepalm:
Temat wałkowany miesiącami w różnych miejscach, a do ludzi nadal nic nie dotarło. W odpowiedzi poleciłam oburzonemu film Pauliny Mikuły z "Mówiąc Inaczej": https://yewtu.be/watch?v=Brvmo_GyUPE (na co dostałam cytatem z prof. Miodka, nie wiem zresztą, czy prawdziwym).
Tutaj dodam jeszcze film Marcina Strzyżewskiego: https://yewtu.be/watch?v=It43lP_26AE (to a propos zarzutu niebycia bardziej rzetelną od kremlowskich propagandystów).
@avolha
zasada „off-topic usuwamy” wydaje się całkowicie sensowna w kontekście komentarzy pod artykułami, abstrahując od całego szerszego kontekstu tej dyskusji.
First exit poll results of Polish elections are available, and based on these it looks like PiS might not remain in power, which would be good news. Let's wait for official results though!
About 73% of eligible voters voted. That is massive and phenomenal. Probably best result in any elections in #Poland since 1989. 🎉
But two things I am mainly interested in are:
the result of Konfederacja, the far-right libertarians
how many people voted in the referendum part of this election cycle
@rysiek you'd think it would take courage. What PiS might have achieved is shoot itself in a foot by forcing people to make these public declarations en masse.
Normally, when there's an impression of an “overwhelming opinion”, people with dissenting views are discouraged from voicing it and so see themselves as lone exceptions in a sea of uniformity.
Actually what happened is PiS has had a huge PITA about voting commissioners calmly asking people if they want to vote in the referendum all over the country. Which gave people space to calmly, while still publicly, decline, and see other people decline too.
Estimates put referendum turnout at 40%. That would mean that 44% of voters (at 72% turnout) declined the referendum card.
— chcesz żeby politycy dali Ci w przyszłości lepszą ofertę (nie głosując, osiągasz odwrotny skutek — politycy olewają grupy które nie głosują),
— uważasz że nie należy godzić się na wybór „mniejszego zła” (ta zasada stosuje się gdy jest dostępna opcja nie wybierania żadnego zła — tymczasem w wyborach ktoś tak czy inaczej zostanie wybrany),
— nie masz specjalnej nadziei że coś będzie lepiej (trudno, ryzykujesz niepotrzebny spacer w niedzielę),
— chcesz innych osób na listach (żeby mieć na to wpływ należało angażować się wcześniej, na tym etapie wybór jest jaki jest i obrażanie się tego nie zmieni).
Niegłosowanie ma sens (bo ma znaczenie w ordynacji) w przypadku referendum, nie ma sensu w przypadku wyborów, gdzie tak czy inaczej ktoś zostanie wybrany.
Zaplanuj sobie coś przyjemnego na potem, jeśli potrzebujesz, by poczuć się lepiej — idź na spacer, pobiegać, na rower, na kawę, zjedz dobry obiad, ulubiony deser, do kina. Ale ostatecznie tu nie chodzi o Twoje samopoczucie — jest konkretna procedura podjęcia konkretnej decyzji i możesz włączyć do niej swój głos albo zdać się na innych, którzy to zrobią i podejmą tę decyzję bez Ciebie.
#tymczasemwRosji - jak pewnie wiecie - funkcjonuje rejestr zakazanych stron, który za miesiąc będzie obchodził 11-lecie swego istnienia. Od uruchomienia do teraz dodano do niego 1.520.483 wpisy dotyczące zarówno całych domen, jak i bardzo konkretnych materiałów na wskazanych stronach (np. w Wikipedii). Jakieś 2/3 blokad następnie cofnięto, ale 517.338 adresów nadal ma status zablokowanych. Intuicja podpowiada, że po wszczęciu działań wojennych w Ukrainie cenzura przybrała na sile - i rzeczywiście, od 24 lutego 2022 r. lista stron, do których próbowano odciąć dostęp, wydłużyła się o 765.307 pozycji, a 283.802 z nich pozostaje nieosiągalnych do dziś. Oficjalnie, bo ich faktyczna liczba może być o wiele wyższa, ponieważ mimo upływu lat Rosja nie wprowadziła jednolitych norm w zakresie blokowania treści.
@avolha no tak, ale to miało sens dekadę temu. Teraz zapytania idą właściwie już wszędzie szyfrowanym kanałem, więc dużo sobie tym sprzętem nie poinspektują — w zasadzie da się blokować tylko całe IP, z dokładnością do SNI ewentualnie.
Na marginesie kolejnych powtarzających się regularnie coraz „weselszych” skandali seksualnych w Kościele pojawiają się czasem głosy: a co tak się czepiają akurat księży, a przecież w innych grupach zawodowych…
No więc warto spróbować sobie wyobrazić jakąkolwiek inną instytucję w jakiejkolwiek innej grupie zawodowej, która funkcjonowałaby na podobnych zasadach jak #Kościół.
Wyobraźmy sobie korporację, która od swoich pracowników żąda celibatu i ślubów czystości.
Albo bibliotekę czy muzeum, które w statucie określa, że wszystkie miejsca w organach zarządczych są zastrzeżone wyłącznie dla mężczyzn.
Albo spółdzielnię mieszkaniową, która usiłuje zastrzec, że nie mogą do niej wstępować osoby homoseksualne.
Przecież każdy sąd by się niebezpiecznie zakrztusił ze śmiechu, gdyby coś takiego zobaczył.
Akcja „#laptop dla czwartoklasisty” przybiera dość zabawny obrót. Miała to być oczywista kiełbasa wyborcza, że „#PiS daje dzieciom”, wychodzi trochę inaczej.
Sprzętu nie można po prostu przywieźć do szkoły i rozdawać jak leci — potrzebny jest formalny ślad, kto za co odpowiada — więc parę tygodni temu dostaliśmy do wypełnienia ankietę z danymi do umowy, wypełniliśmy i… czekamy.
Laptopy opóźniają się. Miały być rozdawane na najbliższym zebraniu, już wiemy że nie będą. Wieść rodzicielska niesie, że to przez naklejki.
W doniesieniach medialnych były obrazki laptopów z grawerunkiem Orła Białego, w rzeczywistości każdy laptop ma naklejkę #KPO i informację o finansowaniu ze środków Unii Europejskiej.
Dlaczego, skoro te środki pozostają zablokowane? Bo są tam wpisane, a rząd nadal planuje uzyskać zwrot po ich odblokowaniu. Nie mógłby tego zrobić, gdyby laptopy nie miały oznaczeń #EU.
Ale „#Unia daje dzieciom laptopy, które my przekazujemy” to nie jest do końca ten przekaz, na który liczył pompujący antyunijną retorykę rząd.
Więc laptopy są opóźnione, rodzice się niecierpliwią, bo przecież poskładali już kwity mówiące że lada chwila laptopy będą, a PiS może się pochwalić przed wyborami, że złośliwie nie wydaje dzieciom ich laptopów podarowanych im przez #UE.
> Mimo bombastycznych zapowiedzi dotyczących rzekomo nieograniczonych możliwości „sztucznej inteligencji” wygląda na to, że przestajemy kupować bajki gigantów technologicznych dotyczące wielkich modeli językowych. „AI” staje się coraz bardziej wyświechtanym zwrotem marketingowym
@rysiek@jaczad@ark_r
Smartfony, internet i społecznościówki jakoś tam zmieniły świat, choć oczywiście nie tak bardzo, jak pralka, kanalizacja czy maszyna parowa.
To w dużej mierze kwestia oceny, ile i jakiej pracy ludzkiej zostanie zastąpiona szybszą pracą z narzędziem.
Wydaje mi się, że generalnie póki co odbijamy się tu od pojęciowych ścian, jakby próbując sobie radzić z dysonansem poznawczym związany z (faktycznym, mimo wszystko) wejściem narzędzia w obszar dotąd zarezerwowany dla ludzkiego umysłu.
Więc z jednej strony mamy język „myślenia”, „inteligencji” i „umysłu” — tak jakby za rogiem byli replikanci — a z drugiej — w gruncie rzeczy równie trywializujący język „stochastycznych papug” — tak jakby nasze wspaniałe mózgi ostatecznie też nie były ostatecznie sieciami neuronowymi, przepuszczającymi sygnały przez stochastyczne sito połączeń między neuronami.
Tymczasem te sieci faktycznie zupełnie nieźle realizują pewne funkcje — pamięć i wyobraźnię. Jest to szokujące na tej samej zasadzie, na jakiej wcześniej szokujące było, że silikonowe klocki potrafią liczyć i grać w szachy.
To jest cały czas ta sama czkawka po myśleniu w kategoriach dualizmu materia-umysł. Ciągle mamy ugruntowane wyobrażenie, że istnieje jakaś granica, do której jest byle obliczeniowe przerzucanie cyferek, a za którą powstaje „prawdziwy umysł”. Tymczasem przecież nie ma takiej granicy. Umysł jest zbiorem różnorodnych funkcji działających razem. W niektórych z tych funkcji komputery zaczynają nam pomagać, a w innych nie.
Teraz np. widzimy, jak maszyny potrafią nam w nowy sposób pomóc w pracy umysłowej, bo wspomagają pamięć i wyobraźnię — ale w ogóle nie potrafią dotknąć rzeczy takich jak np. poczucie humoru czy metaforyka.
W końcu się nauczymy mówić o tym w neutralny, rzeczowy sposób.
Tysiące powiadomień i lajków, wciągające wideo i angażujące treści, które nie pozwalają odłożyć telefonu…
Brzmi znajomo?
Dziś na ulicach Warszawy krąży ciężarówka reklamująca
VLOP!
Platformę społecznościową bez cenzury i ograniczeń wiekowych. Wciągającą tak, że nie zaśniesz.
> Zamiast debatować nad tym, czy dany usługodawca jest monopolistą w dosłownym sensie, unijni prawodawcy postanowili więc skupić się na faktycznej władzy, jaką ma on nad milionami jej użytkowniczek i użytkowników.
> Stąd użycie w unijnej regulacji terminu „strażnik dostępu".
> Stworzenie i promowanie przez Platformę Obywatelską deepfejka premiera Morawieckiego w ramach kampanii wyborczej jest przekroczeniem Rubikonu. Wprowadzenie tego narzędzia do walki politycznej jest nieodpowiedzialne i nieetyczne.
> Problemem nie jest samo wykorzystanie sztucznie wygenerowanego nagrania. Problemem jest fakt, że celowo wygenerowany został głos podobny do złudzenia do głosu premiera.
@rysiek Swoją drogą, ta definicja deep fake jako „każda synteza używająca DL” też jest zbyt upraszczająca, zwłaszcza w kontekście regulacyjnym czy moralnym. Por. np. https://arxiv.org/pdf/2208.10913.pdf